O nowej płycie Daft Punk wypowiadałem się już wielokrotnie. W przeciwieństwie do wielu ekstatycznych recenzji, najczęściej w tonie dalekim od zachwytu. Owszem, po iluś tam przesłuchaniach moja krytyka wobec "Random Access Memories" nieco się stępiła a emocje osłabły. Co więcej, gdy wiosna za oknem, zacząłem nawet odczuwać ulotną bo ulotną, ale jednak przyjemność z obcowania z niektórymi nowymi nagraniami Francuzów ("Give Life Back To Music", "Giorgio by Moroder", "Fragments of Time" i najlepsze na płycie "Doin' It Right).
Niestety, gdy studiowałem ostatnio debiutancki krążek "Homework", i gdy kilka dni temu trafiłem na poniższy film (fragment klubowego występu Thomasa Bangaltera z 1996 roku), jeszcze mocniej zdałem sobie sprawę z kilku podstawowych rzeczy.
Jak bardzo wystudiowany i pozbawiony życia jest nowy album (mimo bardziej organicznego charakteru i orkiestrowego rozmachu). Jak dramatycznie brakuje na nim czegoś tak istotnego jak autentyczna pasja - słyszalna i widoczna podczas występu Bangaltera.
Zespół, który mechaniczność wyniósł na sztandary, w warstwie rytmicznej, tutaj zepchniętej na drugi plan, brzmi chwilami niczym drugoligowa, anonimowa załoga z dansingu (próbująca udowodnić, ze równo gra). A jak już na finał rytmicznie sie rozbucha ("Contact") to okazuje się, że potężnymi bębnami próbuje przykryć fakt, iż bezwstydnie zrzyna ze ścieżki dźwiękowej do filmu "Sunhine" Danny'ego Boyla.
Zaczyna się "Instant Crush" a ja słyszę tutaj... "Biała armię" Bajmu. Słucham znakomitego "Fragments of Time" (śpiewa garage'owo-house'owy mistrz Todd Edwards) i nie mogę oprzeć sie wrażeniu, że podobną piosenkę 3 dekady temu nagrała grupa Hall & Oates...
Na koniec spróbujcie wyobrazić sobie "Random Access Memories" bez tych wszystkich, wszechobecnych wokoderowych bajerów. Co Wam zostanie? I czy poniższa okładka (album z logo firmy Motown ukazał się w roku 1977) czegoś Wam nie przypomina?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz